poniedziałek, 28 lutego 2011

rozeznanie w materiale

właśnie skończyłam przegląd zasobów tkanin:] nic, nic nie kupuję:] mam tyle tkanin w szafie i w skrzyni, że chyba nic się już nie zmieści. o dziwo, jak nigdy, brakuje mi lnów, za to wełny ci u mnie dostatek.
stąd pomysł na drugi pourpoint małżonka. pierwszy, nie najgorszy:], jednak nie jest doskonały, zatem mam plan zrobić drugi. wypatrzyłam już w moich zbiorach ładny kawałek rudej wełny:] tylko nieco przeraża mnie wizja ponownego szycia 70 guzików i obszywania dziurek.
przymierzyłam również wszystkie moje suknie i co najdziwniejsze trzeba je pozwężać! jupi! okazało się również, że w amoku przed G10 trochę za mocno poobcinałam doły sukien.
czerwony surcot straci futro. nie wygląda z nim najlepiej, nie wiem jeszcze czym zastąpię szerokie obszycia z norek (które na marginesie strasznie linieją).
mam w zapasie jeszcze 4 metry czerwonego lnu i chyba to będzie materiał na jedyna moją nową suknię.
małżonkowi z kolei, jak co roku, przydadzą się nowe nogawice i spodnie z saczkiem. heh, nie lubię szyć męskich ciuchów.
z wyzwań krawieckich mam gorset i kilka wikińskich ubrań:] no i buty:]:]:] skóra na nie leży w szafie już trochę ponad rok.
żeby poprawić sobie finanse (nie mam jeszcze lepszej pracy, niestety) wyprzedaje książki na allegro i składam biżuterię. zatem, jeśli ktokolwiek ma ochotę na filcowo-kulkowe kolczyki zapraszam:]

dzis też w ramach eksperymentów medieval w kuchni upiekłam chleb żytni z miodem. studzi sie teraz i pachnie oszałamiająco. mam nadzieję, że ten egzemplarz będzie nieco bardziej kompatybilny z rzeczywistością aniżeli poprzedni, który w sumie smakował doskonale, ale wyszedł w dość twardej skorupie. małżonek stwierdził, że to był krasnoludzki chleb oblężniczy.

sobota, 26 lutego 2011

candy za piecem

o tutaj. smakowite cukierasy:]

pracownia za piecem

środa, 23 lutego 2011

medieval return

jakoś tak się porobiło, że chcemy jechać na Międzyrzecz w tym roku. Szwecja nie wypali niestety.
w związku z Międzyrzeczem mam zamiar uszyć małżonkowi drugi pourpoint. przy pierwszym popełniłam sporo błędów, teraz wiem jak się ich ustrzec (mam nadzieję), ale też kilak rzeczy pozostaje niejasnych:] niektóre elementy mam plan nieco udoskonalić, tak by w rezultacie małzonek mógł zadawać szyku.
czerwona elektorka wyszła natomiast bajecznie. (mimo że jeden rękaw jest minimalnie krzywy).
muszę pomyśleć jeszcze nad moimi kieckami.


rozkręcam się również w  kolczykowych wyzwaniach:]

niedziela, 20 lutego 2011

druty 2

dziergam kolejne skarpety. zielone, z czterdziestki, z warkoczowym wzorem. zakochałam się w warkoczach:] są fantastyczne i wcale nie takie trudne jak mi się z początku wydawało. skarpety, o ile wyjdą jak trzeba, będą prezentem, zatem zdjęcia później.
mam dziki plan zrobić sobie autumn rose pullover. wzór jest bajeczny. wygląda przerażająco, ale przecież warkocze też takie mi się wydawały. teraz pozostaje mi znaleźć odpowiednia na pullover wełnę, dostępną pl.

poniedziałek, 14 lutego 2011

święto murarza

czekam na wyschnięcie przęślików i wtedy sobie wrzeciono zmontuję:] w międzyczasie robię inne rzeczy. zgłębiłam tajemnicę dziergania skarpet na drutach! myślałam, że opanowanie czterech/pięciu drutów i jednoczesne formowanie pięty to aż nadto. okazało się jednak, że potrafię:]

do pięty było łatwo:] ale później też dałam radę

wyrobiona pięta w zbliżeniu

i cała skarpeta :] ta dam!

żeby nie było, zaczęłam dzierganie na prostych drutach, potem dopiero przeszłam na pończosznicze. wszystko dziergałam "na oko", bez próbki obliczeniowej. ściągacz jest za luźny, pięta, o dziwo, w sam raz. posiłkowałam się opisami z netu i you tubem. wydziergawszy jedną skarpetę odkryłam, że zabraknie mi kłębka na drugą. ale że spodobała mi się technologia skarpet zamierzam zainwestować w kolejny motek, jakże luksusowego akrylu ;]

a że mamy święto murarza upiekłam ciacho.

na zdjęciach już napoczęte.



biszkopt nasączany sokiem pomarańczowym z dodatkiem wódki i krem ze śmietany z mascarpone i serkiem philadelphia. wyszło wysokie i nieskromnie mówiąc fantastyczne. aha, dodałam jeszcze sporo ekstraktu waniliowego, który przywiozłam sobie z zeszłorocznych odwiedzin u rodziców na Zielonej Wyspie.

w ramach eksperymentu medieval w kuchni upiekłam żytni chleb. też wyszedł fantastycznie, ale o nim następnym razem.

środa, 9 lutego 2011

czas na nowe wrzeciono

i tak oto dobiegł kresu żywot mojego wrzeciona. przędłam na nim kilka dobrych miesięcy, wiele razy zaliczało upadki na podłogę- i taka z płytek i taką z drewna, bruk, ziemię, błoto, asfalt, kocie łby i trawę. i przezywało te wszystkie upadki bez uszczerbku. aż nadszedł jego kres, co najgorsze nie wiem nawet konkretnie kiedy. gwoździem do trumny musiało być dzisiejsze spotkanie z podłogą u mnie w pracy, gdzie na spotkaniu koła dzielnych dziergaczek przędłam sobie karmelowego merynosa. gdy wyjęłam wrzeciono z plecaka w domu zdążyłam nawet ukręcić kilka metrów nici zanim zauważyłam, że przęślikowi brakuje mniej więcej jednej trzeciej powierzchni. nie zdążyłam nawet zrobić mu zdjęcia zanim zupełnie się nie rozpadł.

to, co zostało z mojego wrzeciona:]

przęślik rozpadł się na trzy części. odnalazłam tylko dwie



zatem czas na nowe wrzeciono. może tym razem Kromski?

poniedziałek, 7 lutego 2011

candy u Pimposhki!

candy u Pimposhki! wypasione:]


mam nadzieję, że się poszczęści:]

czwartek, 3 lutego 2011

oglądam.słucham.czytam.szyję.planuję

oglądam:



zaraz po Big Bang Theory mój nowy ulubiony serial.

słucham White  Lies, na nowo czytam Jane Austen. szyję duperelki i planuję szycie eko-dezajnerskiej-torby.

chwilowo nie przędę i nie medievaluję.