środa, 27 listopada 2013

w pierścieniu ognia

nie mogło być pięknie (skoro ogarniam dwie prace i sprawia mi to radość) coś się musiało pokrzaczyć. i się pokrzaczyło dziś rano, gdy turlając się do pracy nr 2 spadłam z krawężnika (niebotyczne 10 cm) i skręciłam kostkę. radośnie podreptałam do roboty, odstałam swoje za pultem (niczym żena) i zaliczyłam wizytę na izbie przyjęć. jak to na izbie, nikomu się nie spieszyło, pan ortopeda mnie obmacał (całe 7 sekund) i orzekł, że owszem skręcona jest kostka moja, ale generalnie to nic mi nie jest. (a boli i spuchła). i mam teraz zagwozdkę co by tu uczynić. truptać do prac nr 1 i 2 czy kopnąć się do POZu po L4?

zaliczyłam również kino z mamą.
i zapatrzyłam się na dziergadełka z Igrzysk Śmierci, części drugiej.


zdjęcie z internetów. i nawet włóczkę mam, i druty grube. aż sobie poeksperymentuję :)

niedziela, 24 listopada 2013

czasu mało

czasu mało, pracy bardzo dużo. ciągnę drugi etat (a raczej 3/4 etatu) i nie mam czasu na nic. jeść, spać, do pracy i tak do końca grudnia.
co nieco się dzierga, nowa praca ogarnięta, dodatkowa praca całkiem znośna (empik) i jakoś idzie.

czwartek, 17 października 2013

rogata czapka (tiny owl knits)

uwielbiam projekty tiny owl knits. tym razem rogata czapka. na spacery w lesie, żeby uciąć sobie pogawędkę z jeleniami :)

zdjęcia kiepskie, z ręki i w dodatku do lustra.




technicznie- druty nr 4, alpaka dropsa plus jakaś nieoznaczona wełna z resztek. i troszkę różowej bawełny w uszach. 
szydełko nr 3,5.

czasowo- dwa wieczory.

tymczasem na drutach mam sweter pana męża i czas go wreszcie skończyć. ^^

z drutów zdjęłam też sweet dreams, czeka do blokowania. do obfocenia tymczasem mam jeszcze dwie pary nadgarstkogrzejek z resztek malabrigo.

czwartek, 10 października 2013

jeżyk

udziergany z resztek rozmaitych włóczek. alpaka, bliżej nieokreślony akryl, jakaś wełna i bawełna też się znalazła. roboty góra na godzinę, plus szydełkowe jabłko. dla dobrego ducha, mieszkającego w Irlandii.




wiem, że już dotarł na miejsce, więc mogę go wkleić i tu :)

środa, 25 września 2013

Tiny owl knits

znalazłam ten wzór na Raverly. i się zakochałam bez pamięci. więc gdy zdarzył się przypływ na koncie ( a to niestety nie często się zdarza) zakupiłam dropsową włóczkę w pięknym amarancie i wysupłałam nieco grosza na wzór. machnęłam go w cztery dni (dziergany z doskoku), choć myślę, że można spokojnie zdążyć w dwa, a nawet jeden intensywnie dziergany dzień. jest piękny :)
i ciepły i miękki.

tiny owl knits (klik)

i jest do wzięcia ;P







modelką była Julie, a fociłam ją w Bubble Tea w Olsztynie.

wtorek, 24 września 2013

dziergadełka

szaliczek, z ręcznie przędzionej alpaki. ekstremalnie miękki i ciepły.
 230 x 24 cm. do wzięcia :)

modelką jest Julia, zdjęcia zrobione w olsztyńskiej Bubble Tea









niedziela, 22 września 2013

monster inside

nowe ubranko dla monsterki. nic nadzwyczajnego, spódnica i bluzko-gorset. szara wełna plus czarne koronki, zapinane na rzepki. bluzko-gorset wyszedł nieco za ciasny :P





na drutach zaś zbliżam się do końca kilku ufoków jednocześnie, więc za niedługo będą pokazy (mam nadzieję) wszystkich.

sobota, 24 sierpnia 2013

Kudypy

od kilku lat obiecywaliśmy sobie wyprawę do arboretum w Kudypach. w końcu to tylko kilka kilometrów za miastem i nawet zwykłe autobusy tam dojeżdżają. tylko jakoś tak nigdy nie było nam po drodze.


budynek administracji. jest przepiękny i jeśli kiedykolwiek mielibyśmy budować dom, chcemy żeby wyglądał podobnie do tego. nic udziwnionego. 



a samo arboretum jest fajne. dużo dużo rozmaitych roślin. wiosną, gdy wszystko kwitnie, musi być tam szalenie ładnie. (mamy dziki plan wybrać się znowu na wiosnę, gdy zakwitną magnolie).


dziewięćsił bezłodygowy.

i moje zabawy aparatem. nie jestem mistrzem fotografii i raczej nie zostanę nim jeszcze długo :]


poziomki!

sobota, 17 sierpnia 2013

tymczasem na drutach i na balkonie

dzieje się:]
znowu mam wenę i chęć, więc na drutach kilka projektów jednocześnie :) yay!

dewberry, malabrigo sock, chusta sweet dreams. na prezent, oczywiście zabrakło mi włóczki na kilka ostatnich rzędów (partię koronki powtórzyłam dwa razy).

i mój szary estończyk z dropsowego kid silka. 3 motki poszły na część główną, teraz na drutach mam 600 oczek bordiury (nadal nie mam pewności czy dobrze policzyłam ilość oczek).

na drutach mam jeszcze mężowski sweter in grey, z dropsowego nepala. podejście czwarte, ale liczę, że tym razem już ostatnie : )

pozazdrościłam blogerkom ogródków na balkonie. a że mam do dyspozycji dwa spore balkony, do tej pory niewykorzystywane właściwie w ogóle, postanowiłam zadziałać co nieco.


doniczka z tajemniczymi nasionkami od Eli. nie mam pojęcia, co z nich wyrośnie.


 lawenda. krzaczek kupiony w Obi, ma się nieźle. bo lubię.


pak-czoi. ślicznie i bardzo szybko wykiełkowała, rośnie bardzo zacnie.


bazylia cytrynowa. mimo upałów trzyma się nieźle.

jak na razie bardzo skromnie, dość późno zaczęłam balkonowe uprawy w tym roku. w następnym sezonie obiecuję sobie poszaleć z warzywami i większą ilością ziół. już się cieszę na własne pomidory :)

czwartek, 15 sierpnia 2013

mój pan mąż jest kochany

jak w tytule. :]

sam, z własnej nieprzymuszonej woli zabrał mnie do sklepu włóczkowego w Krakowie.


o tu :) i mogłam zaszaleć :]
teraz juz wiem, jak czuje się pan Mąż w sklepach z planszówkami. tyle dobra dookoła, wszystko piękne i na co tu się zdecydować? wielka zaletą sklepu jest możliwość pomacania włoczek. (a tanie niestety nie są, więc zawsze to miło sprawdzić łapkami czy miękkie, i połyskliwe i w ogóle jakie są). dzięki temu odkryłam, że nie każde malabrigo mi się podoba .




po wielu minutach oglądania w końcu udało mi się zdecydować.



Botany Lace. nie mam jeszcze pojęcia co z nich będzie, ale zgodnie z obietnicą, będzie to tylko dla mnie. (kolor w rzeczywistości jest zupełnie inny. szary melanż z przetarciami w bordo i fiolecie)
Zatem, mówiłam już, że mam najwspanialszego męża na świecie?

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

dawno mnie nie było

od wyjazdu na Hainekena trochę się porobiło i mam kilka zaległych postów, sukcesywnie je powrzucam.
nadal rozbijamy się festiwalowo, sporo się dzieje na drutach, trochę się dzieje również na balkonie:] po drodze robiłam również redakcję i korektę tekstów o teorii tańca. nigdy nie sądziłam, że notatki z wykładów z teorii językoznawczych jeszcze kiedyś mi się przydadzą.

nowa praca wydaje się już obłaskawiona, i już zaczyna mi powoli powszednieć. na pewno nie jest to moja ostatnia ostateczna praca ^^

właśnie wróciliśmy z coke festival w Krakowie (mimo, że obiecaliśmy sobie, że w tym roku do Krakówka się nie będziemy wybierać). ale Flo. a ja się jaram Flo, jak trawa na wiosnę.

pit stop w stolicy, jak zawsze na głowie Eli i Andrzeja. Naszym przyjaciołom powiększyła się ostatnio rodzina o dwóch, przecudnej urody chłopaków.


Dżersej i Louis, Sinkoty. Adoptowane dzięki akcji SinClubu. same słodkości, miauczące, bawiące się i w ogóle kochane.

spędziliśmy z nimi jeden wieczór i jeden poranek najgorętszego dnia tego lata, i jak zawsze w towarzystwie Kuny i TŻeta jej było nam szczególnie zacnie.

ruszyliśmy w drogę Polskim Busem (niezmiennie uwielbiam) i PKP (nie najgorzej). wśród stada dziewoi upstrzonych brokatem i w wiankach na głowach, czuliśmy się nieco nie na miejscu. takiego tłumu na peronie dawnom już nie doświadczyła.
Kraków, jak zawsze magiczny. mimo, że upał, mimo że nie było czym oddychać, mimo tłumu wszędzie. mieszkaliśmy tym razem na Kazimierzu, w ulubionym Moon Hostelu.

Coke Festival - taki mniejszy HOF. podobne rozwiązania logistyczne, smyczki i plany koncertów w dodatku do opasek. i festiwalowe autobusy również, aczkolwiek nieco gorzej zaplanowane niźli w Gdyni.
dwie sceny,niezłe nagłośnienie, niezły line-up. Biffy Clyro i Florence. Ogień. przezacne koncerty.



tym razem zrobiliśmy sobie leniwy Kraków, bez zwiedzania, za to z małymi wizytami w ulubionych miejscach. Obiad w Gruzińskim Chaczapuri , deser w pijalni Wedla na Rynku i najlepsze na świecie lody na Starowiślnej (na przeciwko hostelu!). plus nocna wyprawa tramwajem i spacery po Rynku.
małe-duże zakupy w likwidowanym empiku i do domu.

to był dobry weekend.

niedziela, 7 lipca 2013

opener

pojechali my na pierwszego pełnego openera.
nie spaliśmy co prawda na polu, ale mam nadzieję, że i tak się liczy :]

(zdjęcia z telefonu, kiepskiej jakości niestety)




i było mega dobrze. najlepszy koncert tego festiwalu to bez wątpienia Nick Cave and the Bad Seeds. Ogień. i genialny kontakt z publicznościa, Cave chodzący  po ramionach tłumu. po nim opener mógł się już skończyć.
świetnie budowana dramaturgia koncertu, przegenialne zakończenie "Push the sky away". warto było.

nie moje zdjęcie z internetu


świetnie zorganizowany jet opener. i dojazd co Gdyni, i bardzo sympatyczna akcja na dworcu w nocy z rozdawnictwem sponsorowanej wody. jestem pod wrażeniem jednym słowem, aczkolwiek znalazło się też nieco bydełka.

jeździmy na koncerty odkąd sami na te przyjemności zarabiamy i wydaje mi się, że dzięki temu doceniamy takie wypady bardziej niźli "hipsterska gimbusiarnia" bawiąca sie za kieszonkowe. huh.

przy okazji zaliczyliśmy sobie kilka małych wypraw po 3city.






jakby nie patrzeć, jednak lubie trójmiasto. a co tam :]



no i musiało znaleźć się kolejne zdjęcie branżowe :]

czwartek, 6 czerwca 2013

estończyk

z kid silka dropsowego, który już rok przeleżał w koszyku na włóczki czekając na lepsze czasy dziergam estończyka. wzór mega prosty i bez bąbli-żeby nie polec zbyt szybko. ciężko się bawić z moherem, acz udzierg wygląda zacnie.


zdjęcie kiepskie, niestety. 
zastanawiam się tylko, czy nie przedobrzyłam z szerokością-ten kawałek szala powstał z jednego kłębka, a kłębków mam w sumie trzy (i mały niepokój, czy aby wystarczy).
i nawet bordiurę będzie miał:]

impact

"Jest coś perwersyjnego w Niemcach, śpiewających w Warszawie o maszerowaniu" - cytat z Pana Męża.

Rammstein!

pierwszy dzień festiwalu był fantastyczny. mimo deszczu/burz/gradobicia i mega zimna. i najdroższej chyba w naszym życiu herbaty wybawiliśmy się świetnie.