nie mogło być pięknie (skoro ogarniam dwie prace i sprawia mi to radość) coś się musiało pokrzaczyć. i się pokrzaczyło dziś rano, gdy turlając się do pracy nr 2 spadłam z krawężnika (niebotyczne 10 cm) i skręciłam kostkę. radośnie podreptałam do roboty, odstałam swoje za pultem (niczym żena) i zaliczyłam wizytę na izbie przyjęć. jak to na izbie, nikomu się nie spieszyło, pan ortopeda mnie obmacał (całe 7 sekund) i orzekł, że owszem skręcona jest kostka moja, ale generalnie to nic mi nie jest. (a boli i spuchła). i mam teraz zagwozdkę co by tu uczynić. truptać do prac nr 1 i 2 czy kopnąć się do POZu po L4?
zaliczyłam również kino z mamą.
i zapatrzyłam się na dziergadełka z Igrzysk Śmierci, części drugiej.
zdjęcie z internetów. i nawet włóczkę mam, i druty grube. aż sobie poeksperymentuję :)