aparat odmówił posłuszeństwa definitywnie, a my jakoś nie mamy po drodze do serwisu.
tymczasem szyję, a to niespodzianka. jakoś tak mimochodem, obok zamówień i nowych szat dla małżonka, z resztek dziergam sobie surcoat. czerwony, chwilowo bez podszewki (beżowej jedwabnej surówki jednak nie starczyło) za to obszyty perłami i futerkiem z nutrii (najprawdziwszym, dostałam stare futro od koleżanki z pracy, czym naraziłam się wojującym ekologom). dziś wykroiłam moja nową suknię, dziś też ją zszyłam na maszynie. właśnie doszywam drobne kliny (niestety trzeba było sztukować spódnicę) ręcznie, a za chwilę będę doszywała futro i perły. i jakoś tak w jedno popołudnie (no, może dwa, nie wiem czy się ze wszystkim dziś uporam) stworzyłam sobie nową suknię.
znalazłam zdjęcie z obrad, na którym widać co nieco nową ciepłą sukienkę. lepszego się jeszcze nie dorobiłam.
a że jest to moja stara houppelanda w nowym wcieleniu cote simple, ma imponujący dwunastometrowy obwód u dołu i jest diabelnie ciężka. i niezwykle ciepła:] obok małżonek, a w tle jakże uroczy plakat:]
Uroczo wyglądacie w tych ciuszkach :P
OdpowiedzUsuńA papierosy są do dupy :P