i tak oto dobiegł kresu żywot mojego wrzeciona. przędłam na nim kilka dobrych miesięcy, wiele razy zaliczało upadki na podłogę- i taka z płytek i taką z drewna, bruk, ziemię, błoto, asfalt, kocie łby i trawę. i przezywało te wszystkie upadki bez uszczerbku. aż nadszedł jego kres, co najgorsze nie wiem nawet konkretnie kiedy. gwoździem do trumny musiało być dzisiejsze spotkanie z podłogą u mnie w pracy, gdzie na spotkaniu koła dzielnych dziergaczek przędłam sobie karmelowego merynosa. gdy wyjęłam wrzeciono z plecaka w domu zdążyłam nawet ukręcić kilka metrów nici zanim zauważyłam, że przęślikowi brakuje mniej więcej jednej trzeciej powierzchni. nie zdążyłam nawet zrobić mu zdjęcia zanim zupełnie się nie rozpadł.
|
to, co zostało z mojego wrzeciona:] |
|
przęślik rozpadł się na trzy części. odnalazłam tylko dwie |
zatem czas na nowe wrzeciono. może tym razem Kromski?
ze smutkiem przeczytaliśmy o zgonie wrzeciona. Nadal trwamy w szoku... jeszcze trzy godziny temu widzieliśmy je całe i zdrowe...
OdpowiedzUsuńpogrążeni w żalu...
K i T ;)
Będę robić kilka nowych na potrzeby warsztatów na Ostarze, więc zrobię dodatkowe dla Ciebie :) Liczę, ze odbierzesz je u mnie osobiście :]
OdpowiedzUsuńteż mam taką nadzieję:]
OdpowiedzUsuń